
Poseł Zbigniew Chmielowiec z PiS zapewnia, że „wszystko było legalne i zapłacone”, choć cena owocowych musów z Dawtony jego podobizną była wyjątkowo niska. Adam Dziedzic z PSL żartuje, że polityk z Podkarpacia pozazdrościł bobasowi z Gerbera.
Spis treści:
Owocowy mus z politycznym posmakiem – tak można by nazwać najnowszy epizod w aferze gruntowej przy Centralnym Porcie Komunikacyjnym. Okazuje się bowiem, że spółka Dawtona, której wiceprezes kupił działkę pod planowaną trasę kolei dużych prędkości, przygotowała kampanijne tubki z musem owocowym dla polityków Prawa i Sprawiedliwości.
CZYTAJ WIĘCEJ: Podkarpaccy posłowie PiS w firmie Dawtona. Odwiedzili ją wraz z byłym ministrem Telusem
Wśród wybranych, oprócz ministra Roberta Telusa, znalazł się m.in. poseł z Podkarpacia Zbigniew Chmielowiec, który zapewnia, że „kupił, zapłacił i wszystko rozliczył”.
Problem w tym, że – jak ustaliła Wirtualna Polska – na fakturach „nie zgadza się nic”: ani daty, ani sprzedawca, ani cena. Tubki z musem miały kosztować po 50 groszy za sztukę, podczas gdy ich rynkowa cena wynosiła wtedy ok. 2 złote.
Kupiłem, zapłaciłem i wszystko rozliczyłem zgodnie z prawem. Nie mam nic do ukrycia.
— Robert Telus (@RobertTelus) October 30, 2025
Rozdawałem gadżety polskiej firmy – i to cały „problem”.
Rozumiem, że niektóre media będą próbować z tego ukręcić aferę, choć fakturę mam i przekazałem osobiscie dziennikarzom. Ale wiemy… https://t.co/QLhchYXJyN pic.twitter.com/FziQSpl6Cf
Byłem, zwiedziłem, do chałupy wróciłem
Chmielowiec tłumaczy, że do Dawtony pojechał „z ciekawości zawodowej”, bo kiedyś odbywał praktyki w podobnym zakładzie przetwórstwa owocowo-warzywnego w Kolbuszowej. Mówi, że był tam raptem kilka godzin.
– Zwiedzanie, drobny catering i do chałupy – relacjonuje pokrótce poseł.
Zapewnia, że nie uczestniczył w żadnych rozmowach biznesowych, a musy zamówił, bo inni zamawiali – w ramach gadżetów do kampanii wyborczej.
Na opakowaniu widnieje jego zdjęcie w mundurze strażaka OSP, bo to właśnie głównie na spotkaniach ze strażakami miał je rozdawać.
– Dostałem adres i numer konta, na które wysłałem pieniądze. Wszystko zostało zapłacone, a faktura została wystawiona na adres Komitetu Wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. Uważam, że wszystko jest w porządku, kupiłem legalnie, leganie rozdałem i tyle – podkreśla.
Dodaje, jak poseł Gołojuch, że nie poczuwa się w żadnym momencie związany z aferą gruntową dotyczącą działek dla CPK. Mówi, że przebywał ostatnio na urlopie za granicą, a artykuł w Wirtualnej Polsce przeczytał dopiero po esemesie od naszej redakcji.
Kto dopłacił resztę? I jak zaniżano koszty?
Posłanka Krystyna Skowrońska z KO nie ma wątpliwości, że coś w tej historii nie gra.
– Cena odbiegała znacznie od normy. Pytanie – kto dopłacił resztę i jak zaniżano koszty? – komentuje.
Dodaje, że sama od lat jest posłanką i według niej wszystkie tego typu gadżety kampanijne powinny być załatwione po cenach rynkowych.
– Zdjęcie pana posła Chmielowca i Gołojucha z ministrem Telusem sławy im nie przysporzy. Obu posłów lubię i chcę abyśmy robili jak najwięcej dla Podkarpacia. Jeśli nie wiedzieli o sprawie, to zostali przez swojego pana ministra wmanewrowani. A później są właśnie takie zdjęcia – mówi posłanka.
Gerber ma bobaska, Dawtona posła Chmielowca
W podobnym tonie, ale z większym dystansem, wypowiada się Adam Dziedzic z PSL.
– Jakbym miał zamawiać soczki, to wziąłbym firmy lokalne, z Podkarpacia. Mamy przecież Nestlé – dawną Alimę Gerber, czy Hortino. Raczej nie robiłbym tego na ziemi lubelskiej, a wspierał lokalne rolnictwo – mówi z uśmiechem.
Dodaje też z przekąsem, że „cena jest zazwyczaj umowna”, a tak dużą cenową promocję mogło spowodować to, że na etykiecie pojawiła się twarz samego posła Prawa i Sprawiedliwości.
Poseł PSL żartuje też z samego pomysłu na kampanijny gadżet.
– Firma Gerber ma na etykietach bobaska, który przyciąga konkretnych klientów, może więc dostali zniżkę, bo to zdjęcie bardzo ważnej i istotnej osoby – dodaje z uśmiechem.

Pojechali z obrazem… tak przy okazji
Dziedzic ironizuje również, że podczas tej samej wizyty podkarpaccy posłowie wręczyli prezesowi Dawtony reprodukcję „Bitwy pod Racławicami” Kossaka.
– Rola polskiego chłopa była bardzo istotna w kontekście walk o niepodległość. Może pojechali jako krzewiciele kultury. Trzeba sprawdzić, czy poseł Gołojuch był tam jako przedstawiciel komisji rolnictwa czy kultury. Może to jakieś wielkie przesłanie. Cieszę się, że pan poseł był dobrym ambasadorem polskiego chłopstwa – śmieje się Dziedzic.
Podkreśla jednak przy tym, że pełnomocnikiem CPK był wtedy poseł PiS Marcin Horała z PiS-u, a CPK wysyłało ostre protesty w sprawie sprzedaży działek do KOWR-u.
– Dziwi mnie, że w jednym ugrupowaniu parlamentarnym taka informacja się nie rozeszła. To chyba trochę dyskusyjne. Czy ktoś w to wierzy? – pyta.
Całą sprawę porównuje do sceny z Misia, kiedy jeden z ministrów przychodzi z byłą żoną prezesa klubu „Tęcza” Ryszarda Ochódzkiego do mieszkania po rzeczy z tragarzami… tak przy okazji.
„Miś: Niech, że Pan Minister siada. Bardzo proszę.
Minister: Dajcie spokój z tym ministrem…
Miś: Bardzo proszę!
Minister: … stare dzieje.”
– Przechodzili tak przy okazji z tym obrazem… – podsumowuje ze śmiechem poseł PSL.
Masz jakiś ciekawy temat? Daj nam znać, np. mailem na re******@*******ow.pl. Jesteśmy też na Facebooku i Instagramie.