
Dieta to nie kara, ale wybór – przekonaj się, jak małymi krokami odczarować żywieniowe demony, zbudować zdrowe nawyki i poczuć się lepiej we własnej skórze.
Na skróty:
„Dieta” – to słowo najczęściej kojarzy nam się z wyrzeczeniami, ciężką sportową harówką i bolesnym zaciśnięciem pasa. Choć kusi obiecującymi rezultatami, odstrasza perspektywą nieprzyjemnej drogi do celu. Dlatego najczęściej klasyczne „zacznę od jutra” staje się magicznym wehikułem czasu, zatrzymującym obecny stan rzeczy na tydzień, miesiąc, rok…
Nie dla sylwetki, nie dla lustra, ale dla siebie
Czasem jutro nie nadchodzi nawet przez kilka dobrych lat, nie mówiąc już o jego pokrewnym sformułowaniu „zacznę od poniedziałku”.
Ja wiem… Wielu z nas chciałoby odsunąć najbardziej nielubiany dzień tygodnia w jak najdłuższą siną dal, ale im bardziej próbujemy się od niego odseparować, tym więcej nam się odkłada – poczucia niespełnienia, poczucia winy, no i często również nadmiernych kilogramów.
Siedzę teraz przy stole z kubkiem kawy w ręku – z mlekiem roślinnym bez cukru, bo przecież próbuję być „zdrowa” – i zastanawiam się, dlaczego to słowo, „dieta”, budzi w nas taki opór? Dlaczego kojarzy się z karą, a nie z czymś przyjemnym?
Może dlatego, że przez lata wmawiano nam, że to synonim głodu, odmawiania sobie przyjemności i liczenia każdej kalorii jak skąpiec groszy? A może po prostu za dużo razy zaczynaliśmy „od jutra”, tylko po to, by w połowie dnia rzucić się na czekoladę, bo życie bez niej wydawało się zbyt szare?
PRZECZYTAJ TEŻ: Zakup lub adopcja psa. Co warto wiedzieć przed podjęciem decyzji
Postanowiłam to zmienić. Nie dla sylwetki, nie dla lustra, ale dla siebie – dla mojego ciała, które zasługuje na coś więcej niż wieczne odkładanie na później. I chcę Wam w tym pomóc – przerwać ten błędny schemat, odczarować klątwę rzuconą na szybką mobilizację i wypędzić demona prokrastynacji z tej pozornie błahej, a jednak, z mojego punktu widzenia, najważniejszej sfery naszego życia: żywienia i trybu życia.
Dieta. Słowo, które nas definiuje
Zacznijmy od podstaw. Przyjrzyjmy się samemu słowu „dieta”. No właśnie…
Pochodzi ono od łacińskiego „diaeta”, które oznaczało „sposób życia” lub „tryb życia”. Używano go w kontekście codziennych nawyków – nie tylko jedzenia, ale też ogólnego stylu bycia.
Czyli, zdradzę Wam wielką tajemnicę: wszyscy jesteśmy na diecie! Tak, nawet jeśli leżysz na kanapie, zajadając się słodyczami i popijając colę.
To też jest dieta – może nie najzdrowsza, ale jednak sposób, w jaki żyjesz. To określenie pierwszej, podstawowej płaszczyzny naszego fizycznego funkcjonowania w tym wymiarze.
Kiedy to sobie uświadomiłam, coś we mnie kliknęło. Skoro i tak jestem na diecie – bo jem, piję, oddycham, funkcjonuję – to dlaczego nie zrobić tego lepiej? Nie chodzi o to, by nagle rzucić wszystko i żyć na sałacie (choć sałata jest pyszna, serio!). Chodzi o to, by ten styl życia, który i tak prowadzimy, stał się zdrowszy, bardziej świadomy, a może nawet przyjemniejszy. Bo dieta to nie kara – to wybór.

Dlaczego drastyczne nie działa?
Wiem, co teraz myślicie. „Dobra, ale jak to zrobić? Przecież wszyscy znamy te cudowne diety – trzy dni na soku z cytryny i już jesteś jak modelka z Instagrama!”.
No właśnie, nie. Absolutnie i pod żadnym pozorem nie rzucajcie się na drastyczne formy, dzięki którym wydaje Wam się, że osiągniecie ładną i smukłą sylwetkę w tydzień. Owszem, diety owocowo-warzywne czy posty to zdrowe formy, ale „leczenia”, a nie odchudzania. Są skonstruowane dla osób naprawdę zdyscyplinowanych, już od dawna oczyszczonych, świadomych i – co najważniejsze – przeprowadzanych pod okiem specjalisty.
Pamiętam, jak kiedyś spróbowałam diety owocowo – warzywnej zupełnie do tego nieprzygotowana. Brzmi niewinnie, prawda? Owoce, warzywa, może trochę przypraw – co może pójść nie tak? Otóż wszystko.
Po dwóch dniach miałam dość tych darów natury na resztę życia, a mój żołądek buntował się jak nastolatek na przymusowe sprzątanie pokoju. Efekt? Straciłam kilogram, który wrócił po pierwszym normalnym posiłku, a ja obiecałam sobie nigdy więcej nie wierzyć w magiczne skróty.
Najprawdziwsza i najcenniejsza droga to ta, która wymaga czasu i systematyczności. Taka daje najtrwalsze rezultaty. Taki proces pozwala nam nie tylko zakorzenić w sobie zdrowe nawyki żywieniowe, ale również lepiej poznać siebie i swój organizm. Bo tylko w długim, systematycznym procesie mamy szansę uważnie przyjrzeć się sobie – co nam służy, co nas męczy, co sprawia, że czujemy się dobrze.
Pierwszy krok: cukier i alkohol – wrogowie zdrowia
No dobrze, ale od czego zacząć? Proponuję coś prostego, a jednocześnie skutecznego: wykluczmy dwóch największych wrogów zdrowia w żywieniu – cukier i alkohol.
Oj, przykro mi, wiem! To jak rozstanie z najlepszym przyjacielem, który zawsze był przy nas w trudnych chwilach – czekolada po ciężkim dniu, lampka wina na relaks. Ale dajmy im chwilę odpocząć, dobrze?
POLECAMY: Samochód elektryczny dla Kowalskiego – czy to się opłaci?
Cukier to podstępny typ. Ukrywa się wszędzie – w sokach, jogurtach, nawet w ketchupie! Sugeruję wyrzucić go na stałe i zamienić na zdrowe zamienniki.
Stewia, erytrytol, ksylitol – brzmią jak imiona bohaterów fantasy, ale to nasi sprzymierzeńcy. Stewia jest naturalna, pochodzi z rośliny, i nie ma kalorii. Erytrytol i ksylitol to alkohole cukrowe – słodkie, ale nie podnoszą cukru we krwi i nie niszczą zębów. O nich napiszę więcej w kolejnych felietonach, obiecuję, ale już teraz możecie ich spróbować. Zapraszam do naszej zielarni na Fredry ; ) Na początek łyżeczka erytrolu do herbaty zamiast cukru – mały krok, a jaka różnica!
Alkohol to trudniejszy temat. Obecne badania pokazują, że najlepiej go nie pić w ogóle – smutna prawda, wiem. Ale jeśli już, to jak najrzadziej i w postaci czerwonego lub białego wina. Lampka raz na jakiś czas nie zrujnuje świata, a może nawet doda uroku kolacji. Ważne, by nie stał się codziennym rytuałem.

Kolejne kroki: mąka i nabiał
Kiedy już pożegnamy cukier i alkohol, czas na kolejne zmiany.
Wyrzućmy pszenną mąkę – tę białą, która króluje w bułkach i ciastach – i zamieńmy ją na razową orkiszową lub żytnią. Dlaczego? Bo pełnoziarnista mąka ma więcej błonnika, witamin i nie powoduje takich skoków cukru we krwi. Jasna mąka orkiszowa też jest OK, jeśli wolicie lżejszy smak – to kompromis, który smakuje jak sukces.
A nabiał? Tu robi się ciekawie. Nie mówię, by od razu rzucić wszystko – jajka są w porządku, to małe białkowe cuda. Ale mleko, sery, jogurty? Spróbujcie ograniczyć i eksperymentować z roślinnymi zamiennikami. Mleko owsiane, migdałowe, pasztety wegańskie, sery z orzechów – brzmi dziwnie, ale to może być przygoda!
Pamiętam, jak pierwszy raz spróbowałam wegańskiego sera – był tak pyszny, że od niespełna dwóch lat jestem weganką : ) To nie musi być rewolucja, ale zabawa – spróbujcie raz w tygodniu zamienić jogurt na roślinny i zobaczcie, co się stanie.
Lista na start
Podsumujmy, co możemy zrobić na początek:
- Cukier – zamieniamy na stewię, ksylitol, erytrytol. Żegnamy słodzone cukrem napoje i ciastka, witamy naturalną słodycz.
- Alkohol – wyrzucamy lub bardzo ograniczamy do lampki wina od czasu do czasu.
- Pieczywo i potrawy z mąki – tylko ciemne, orkiszowe lub żytnie. Jeśli jasna mąka, to orkiszowa.
- Nabiał (wyłączając jajka, bo one są OK) – eksperymentujemy i zamieniamy czasem na zamienniki roślinne: pasztety wegańskie, wegańskie sery.
Potraktujcie to jako zabawę, a nie obowiązek. Wyobraźcie sobie, że jesteście odkrywcami w krainie smaków – zamiast żalu za cukrem szukacie nowych skarbów. To fajne, serio!

Moja historia: od prokrastynacji do działania
Wiecie, co mnie zmotywowało? Nie lustro, nie waga, ale zmęczenie. Ciągłe „od jutra” sprawiło, że czułam się jak w pułapce – niby chciałam coś zmienić, ale każdy poniedziałek kończył się tak samo: kanapką z serem i poczuciem winy.
W końcu powiedziałam sobie: dość. Nie rzucę się na głodówkę, nie zapiszę na maraton, ale zrobię jeden mały krok. Wyrzuciłam cukier z domu. Pierwszy tydzień był dziwny – herbata smakowała jak pomyłka – ale potem się przyzwyczaiłam. A potem poszło dalej: chleb razowy, mniej wina, więcej warzyw aż alkohol zupełnie odszedł w zapomnienie i pożegnałam się z nim na dobre.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kleszcze już atakują. Jak chronić psy i koty przed groźnymi chorobami?
To nie była rewolucja. To były małe kroki, które z czasem stały się nawykami. I wiecie co? Nie tylko czuję się lepiej – mam więcej energii, mniej problemów jelitowych, lepszy sen – ale też zaczęłam lubić siebie za to, że coś robię. Nie od jutra, nie od poniedziałku, ale teraz.
Dieta, jako sposób życia. Dlaczego warto?
Bo dieta – ta prawdziwa, w znaczeniu „sposób życia” – to nie kara, ale prezent. Dla naszego ciała, dla naszej głowy, dla naszego jutra. Nie chodzi o to, by wyglądać jak ktoś z okładki, ale by czuć się dobrze we własnej skórze. I nie trzeba do tego magii – wystarczy chęć i odrobina cierpliwości.
Powodzenia, kochani! Zacznijcie od jednego kroku – może od tej stewii w herbacie? Albo od zamiany bułki na razowy chleb? To nie musi być trudne. To może być fajne. A ja będę tu, pisząc kolejne felietony, by Wam towarzyszyć. Bo wszyscy jesteśmy na diecie – pytanie tylko, czy na takiej, którą lubimy.
Maszy pytania? Zostaw komentarz, napisz maila re******@*******ow.pl, albo skontaktuj się z nami na Facebooku.